piątek, 4 listopada 2011

Święty Naleśnik i Paszcza - Rozdział pierwszy cz. III

Naleśnik wymknął się ze szkoły cichaczem, rezygnując z ostatniej lekcji, którą był polski. Stwierdził, że ani to pożyteczne ani ciekawe, więc nic nie straci jeśli pójdzie na wagary. A do zyskania miał dzień z jedną pogonią zamiast dwóch. Dlatego wyślizgnął się przez drzwi wejściowe w tłumie maturzystów, którzy właśnie skończyli lekcje. Na szczęście Pysia miała jeszcze fakultet i nie nakabluje na niego mamie.
Po raz pierwszy od bardzo dawna spokojnym kroczkiem przeszedł się parkowymi alejkami, podziwiając piękno natury, która wybuchła niedawno kaskadą odcieni brązu, czerwieni i żółtego. Przysiadł nawet na ławeczce i resztką kanapki nakarmił stadko gołębi, z uporem maniaka dziobiących chodnik.
Droga do domu zajęła mu tym razem cudownie wiele czasu. Skrzypienie furtki, nienaoliwionej od dziesięciu lat, stanowiło muzykę dla jego uszu. Bez lęku otworzył drzwi, wiedząc, że za nimi zastanie tylko Sznurówkę i Pusię. Jakież było jego zdziwienie, gdy przekroczywszy próg kuchni, za stołem zobaczył mamę. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dostrzegł, że ma zaczerwienione oczy, jakby przed chwilą płakała.
- Mamo… - zaczął nieśmiało – stało się coś?
Pani Domańska spojrzała na syna z udręczonym wyrazem twarzy. Potrząsnęła głową powstrzymując kolejny potok łez i podała mu niewielki zwitek papieru. Naleśnik przez chwilę wodził wzrokiem wzdłuż wierszy, a gdy dotarła do niego ich treść, usiadł z wrażenia.
- Jak to? – wydukał, tarmosząc nerwowo ramiączko plecaka, którego nie zdążył jeszcze zdjąć.
- Jak on mógł… - jęknęła pani Domańska.
- Pewnie nie spodziewał się, że tak szybko nas opuści – stwierdziła twardo Sznurówka, opierająca się o framugę drzwi kuchennych. Jak zwykle miała lekki, filuterny makijaż, który zmieniał jej twarz z ładnej w piękną.
- Milcz krnąbrna dziewczyno – warknęła wściekle pani Domańska i wstała ze swojego miejsca.
- Co my teraz zrobimy? – zapytał przytomnie Naleśnik.
- Wyprowadzimy się oczywiście, dom należy teraz do banku.
- Ale dokąd? – pytanie zawisło w powietrzu, niczym mityczny miecz Damoklesa.


Anastazja najpierw poczerwieniała na twarzy, a następnie pozieleniała. Uparcie wpatrywała się w czubki butów i nawijała szelkę od torby na palec, by ulżyć nieco skołatanym nerwom. Krzyś wpatrywał się w nią intensywnie, jakby miał przed sobą bombę, która lada moment wybuchnie. Wciąż trzymał ją za łokieć i zagryzał wargę aż do krwi. Stali właśnie na samym środku rynku i ludzie co jakiś czas zerkali w ich stronę z dziwnymi wyrazami twarzy. Jednak para, zupełnie się tym nie przejmowała zajęta jakże ważnymi sprawami własnej przyszłości.
- To jak? Zgadzasz się? – zapytał Krzyś żarliwie, po raz drugi potrząsając łokciem Ani.
- Nie wiem… Jeszcze nigdy nie robiłam czegoś takiego… - zamrugała nieprzytomnie i w końcu spojrzała na Krzysia, uśmiechając się lekko. – Ale to mogłoby być ciekawe…
- No jasne! – zakrzyknął chłopak. – Wiesz ile furtek otworzy się przed tobą?! Mój ojciec ma wpływy! – dodał po chwili namysłu, by podkreślić intratność propozycji, którą przed momentem jej złożył.
- Wiem Krzysiu, ale czy ja dam radę?
- Na pewno! Jesteś w tym najlepsza! – Anka znów spłonęła rumieńcem, co było w jej rodzinie normalnym objawem podniet większych, niż zjedzenie batonika czekoladowego.
- W takim razie zgadzam się! – zawołała szczerząc zęby, od kształtnego ucha, do jeszcze bardziej kształtnego ucha.
- Super! To ja lecę powiedzieć ojcu! Na pewno nie będziesz żałowała! Zobaczysz! To świetna praca! – krzyczał do niej, biegnąc tyłem przez rynek. Przy straganach wpadł na ulicznego rysownika, ale szybko się wyprostował i z głupim uśmiechem zniknął w bocznej uliczce.
- Z pewnością Krzysiu – mruknęła pod nosem. – Z pewnością.


Wróciwszy do domu, Anastazja rzuciła studencką torbę w kąt sieni, szalik zawiesiła na żyrandolu w przedpokoju, buty ukryła pod stołkiem, a płaszcz rzuciła byle jak i byle gdzie. Zupełnie nie zwróciła uwagi na zbiegowisko w kuchni. Drapiąc się zajadle po plecach, wtargnęła do łazienki i wygrzebała z kosmetyczki Zowirax, by jak najszybciej powstrzymać rozrost paskudnego wulkanu nad górną wargą.
- Nie wiem! Nie wiem! – Usłyszała po chwili i zamarła z palcem wycelowanym idealnie w epicentrum przyszłej erupcji. Zerknęła w lustro nad umywalką i ujrzała w nim odbicie swojej matki, wybiegającej z kuchni, z twarzą jak grom i trafiony gromem jednocześnie.
- Co się stało? – zapytała, okręcając się na pięcie.
- Ojciec zastawił hipotekę – powiedziała ponuro Sznurówka, wyłaniając się powoli na korytarz. Za nią, jak cień, podążył Naleśnik, dzierżąc w chudej łapinie zwój papieru. Oddał go szybko siostrze i wbiegł na schody, by po chwili zatrzasnąć za sobą drzwi do pokoju.
- Co zrobił? – zapytała Ania, próbując zetrzeć z urzędowego pisma smugę Zowiraxu.
- Dom zastawił – warknęła Sznurówka. – Albo sprzedał, jeśli to bardziej do ciebie przemawia.
- Jak to sprzedał? Nic nie rozumiem. – Ania przeczytała uważnie pismo, po czym zmarszczyła wyregulowane brwi i stwierdziła z niesmakiem:
- To jakiś żart. Tata nigdy by czegoś takiego nie zrobił. W dodatku umarł prawie rok temu. Dlaczego wcześniej się nie upomnieli?
- Mama mówi, że tata spłacił raty z wyprzedzeniem do sierpnia. Potem, jak nie wpłynęła za wrzesień, bank przysłał jakiś papier z upomnieniem, ale mama uznała, że to jakaś pomyłka. A teraz przyszło to. – Wskazała palcem w miejsce na kartce, gdzie formalnym tonem oświadczano, że za kilka dni w ich domu zjawi się komornik, by wycenić wszystko, co mają.
- To jakiś obłęd… - jęknęła Anastazja i usiadła na brzegu wanny.


Ramirez wciągnął dym papierosowy głęboko do płuc, wydmuchnął kłąb szarego dymu i jednocześnie rzucił niedopałek na chodnik, by przydepnąć go czubkiem buta. Następnie, zgodnie ze swoim zwyczajem, wyciągnął z kieszeni kurtki wymiętoszoną paczkę gum Orbit, odpakował starannie jeden listek i wepchnął go sobie do ust.
Ripper tymczasem, siedział na ławeczce i wygrzebywał błoto (lepiej wierzyć, że było to błoto) spomiędzy wzorków na bieżnikach butów. Zajęcie to, było dla niego tak wciągające, że nie bacząc na zdziwione spojrzenia przechodniów, nachylił się nad lewym butem i wytknął język, by trochę sobie pomóc przy pracy.
Ramirez przeczesał ręką gęstą czuprynę i szturchnął łokciem kolegę, by w ten sposób poinformować go, że zbliża się Święty. Ripper zerwał się z ławki, a brudny i brzydko pachnący patyczek rzucił gdzieś za siebie. Zupełnie nie zwrócił uwagi na zrzędliwą staruszkę, która dostała patykiem prosto w oko i teraz przeklinała go na wszystkie możliwe sposoby.
- Sie ma Święty! – zawołał Ramirez, ciamkając gumą.
- Sie ma – odburknął Tomek, prezentując kumplom iście grobowy wyraz twarzy. Przed chwilą próbował zaprosić Paszczę do kina i do tej pory nie mógł otrząsnąć się z szoku, jakiego doznał po jej słowach.
- Nie zwykłam chodzić do kina – odparła wyniośle. – Jest zbyt komercyjne, ale dzięki za zaproszenie, doceniam twoje starania. – Obdarzyła go lekko ironicznym uśmieszkiem i odeszła. Biodrami kołysała w tak zmysłowy sposób, że Święty musiał oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść.
- Jest sprawa – zaczął Ramirez i chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę Świętego.
- Co? – Tomek z trudem otrząsnął się z zamyślenia.
- Sprawa jest – powtórzył Ripper z uśmiechem triumfu na topornej twarzy.
- Tak. – Ramirez pokiwał znacząco głową. – Mamy dla ciebie zadanie bojowe Święty.
- Aż boje się zapytać jakie – mruknął pod nosem.
- Co tam szepczesz?
- Nic. To jaka ta sprawa?
- Mamy interes do ubicia z takim jednym… Potrzebujemy kogoś, kto stałby na czatach.
- Naoglądaliście się za dużo kiepskich filmów gangsterskich, panowie.
- Jeśli tego nie zrobisz, to lepiej pamiętaj, że mamy na ciebie haka – wtrącił Ripper mściwie, a jego kamienne ślepia zalśniły niczym dwie żaróweczki. Świętego przeszedł dreszcz na wspomnienie zdarzenia sprzed kilku miesięcy, o którym mówił Kuba, odgarnął z czoła jasną grzywkę i odparł:
- Dobra, gdzie i kiedy?
- W piątek, pomnik flisaka, dwunasta w nocy. – Święty wywrócił teatralnie oczami, zdecydowanie Brygada RR miała problem z dramatyzmem swoich akcji.
- A nie lepiej gdzieś na uboczu? Musicie pchać się glinom przed oczy?
- Po to tam będziesz, żeby odwrócić ich uwagę od nas – rzekł z mądrą miną, co wyglądało raczej śmiesznie, Ripper.
- Jakież to przebiegłe – pochwalił ironicznie Tomek, był jednak pewien, że ci dwaj i tak tej ironii nie wyczują. Miał rację.
- Dzięki stary. Wiedziałem, że spodoba ci się nasz plan. – Ramirez poklepał Świętego po ramieniu. – Idziesz z nami do Knura?
- Nie, mam jutro sprawdzian z biologii, musze się trochę pouczyć.
- No co ty? Będziesz się uczył, zamiast iść z kumplami na piwo? Ktoś ci na mózg nasikał? – Żarty Rippera jakoś zupełnie do niego nie przemawiały. Dlatego skrzywił się i wzruszywszy ramionami powiedział:
- Mam szlaban od zeszłego tygodnia.
- A, to co innego. – Ramirez miewał szlabany średnio dwa razy na tydzień, co zabawniejsze często na siebie nachodziły. Jego rodzice należeli jednak do gatunku „zapracowanych pracoholików” i nie sprawdzali zbyt często, czy ich synek stosuje się do poleceń. Ale instytucję szlabanu szanował jak nic innego na świecie, choć sam nie wiedział czemu.
- No to nara, do jutra przed domem Ciastowatego. – Skinęli do siebie głowami i rozeszli się każdy w swoją stronę.


Paszcza obserwowała Bandę Świętego zza rogu szkoły. Święty bardzo ją intrygował. Nasłuchała się o nim niestworzonych rzeczy i chciała sprawdzić, czy chociaż jedna plotka ma w sobie ziarno prawdy. Jej koleżanki z osiedla, rozprawiały najczęściej o tym jak świetnie całuje i jakie ma cudowne oczy. Dużo więcej ciekawych rzeczy, mieli do powiedzenia chłopcy. Święty wzbudzał w nich coś na kształt hybrydy podziwu, strachu i respektu. Opisywali go z wypiekami na twarzach, w sposób porównywalny z niedzielnym kazaniem o wielkości Boga. Paszcza zaczęła powoli rozumieć skąd wziął się jego pseudonim. Gdy jednak dziś rano poznała pełne nazwisko Tomka, była rozczarowana. Roztoczony przez małolatów obraz Świętego, nagle rozpłynął się w jej głowie, niczym mityczny zamek znikający we mgle z nadejściem poranka. Czar prysł, ale ciekawość została.
Święty wyglądał na znudzonego, gdy rozmawiał ze swoimi dwoma gorylami. Nie słyszała o czym mówią, ale mimo przemożnej ciekawości, nie podeszła bliżej. Gdy się rozdzielili, konsekwentnie podążyła za Świętym. Wprawiona w śledzeniu starszego brata, umiejętnie przemykała się pod ścianami odrapanych budynków i między surowymi blokami. Tomek szedł szybko i ledwo za nim nadążała. W końcu dotarli do niewielkiego osiedla domków jednorodzinnych. Święty zatrzymał się przed jednym z nich i długo obserwował okna, jakby czekał, aż ktoś przez nie wyjrzy. Po pięciu minutach westchnął ciężko i ruszył dalej ulicą Krasińskiego. Jak stwierdziła ze zdziwieniem, szedł prosto w stronę jej domu. Skręcił w prawo, kiedy dotarł do ruchliwej ulicy Kochanowskiego. Minął jej kamienicę i ruszył w stronę osiedla bloków za zajezdnią tramwajową. Paszcza stwierdziła tylko, że wszedł do jednego z nich i zapewne udał się do swojego mieszkania. Nie mając nic lepszego do roboty, postanowiła dowiedzieć się, czyj dom obserwował jakieś pół godziny wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz