piątek, 25 listopada 2011

Święty Naleśnik i Paszcza - Rozdział pierwszy cz. VI

Anastazja miała twarz tak ciemną, jakby ktoś nagle zgasił światło w przedpokoju. W ręku trzymała szmatę, której przed chwilą używała do mycia podłogi, a aktualnie do wygrażania bratu.
- Jak mogłeś zapomnieć o Pusi?! Gdzieś ty ją zostawił?! I skąd masz tę śliwę pod okiem?! Biłeś się z kimś?! – Machnęła mu szmatą przed nosem prawie trafiając celu, ale na szczęście zdążył się uchylić.
- Nie, to raczej ktoś bił się ze mną – odparł oschle. Czuł jak cała lewa połowa twarzy puchnie mu i sztywnieje w zastraszającym tempie. Marzył o czymś, co jest metalowe, zimne i da się przyłożyć do policzka. Na przykład o nożu, który przy okazji odstraszyłby Ankę.
- Idź natychmiast ją znaleźć! – wrzasnęła, a na jej jasne policzki wystąpiły czerwone plamy.
- Teraz? – jęknął i w jednej chwili wyszedł z domu, by uniknąć pięści wściekłej siostry.
Ruszył smętnie ulicą Krasińskiego, po raz drugi w stronę Doliny Marzeń, tym razem jednak zły i obolały. Przeciął na przełaj osiedle i wyszedł u zbiegu ulic Chopina i Moniuszki. Przed nim piętrzyły się pudełkowe bloki z żelbetonu, otoczone uschniętymi i wydeptanymi trawnikami. Gdzieś w tle majaczył lasek brzozowy i plac zabaw.
Z rękami w kieszeniach szedł krok za krokiem, kopiąc bezmyślnie jakiś kamyk, gdy nagle, do jego uszu doszło znajome szczekanie. Przystanął i rozejrzał się dookoła. Ku jego bezbrzeżnemu zdziwieniu i szczęściu, zza jakiegoś krzaka wybiegł nie kto inny jak Pusia!
- Puśka! – krzyknął uradowany, zapominając że każde słowo sprawia, że kręci mu się w głowie z bólu. Piesek przystanął, przekręcił komicznie główkę i w podskokach potruchtał do swojego pana, który czekał na niego z otwartymi ramionami. Suczka wskoczyła Naleśnikowi na ręce i zaczęła go lizać po twarzy. Co dziwne, Adam poczuł się lepiej. – Puśka, dobrze że jesteś – wyszeptał, tuląc się do jej miękkiego futerka.
- Fajnego masz psa. – Usłyszał gdzieś z boku znajomy głos, puścił Pusię na ziemię i poszukał wzrokiem jego źródła. – O mój Boże! – krzyknęła Kostka, zakrywając dłonią usta. – Kto ci to zrobił? Ramirez? – Dobiegła do niego, wpatrując się w jego twarz, jakby miał tam co najmniej wymalowaną Mona Lizę. – Wyglądasz jak ofiara przemocy domowej – dodała w zamyśleniu.
- Dzięki – syknął, próbując zmarszczyć brew, ale jakoś mu nie szło.
- Och, przepraszam. Ja czasem gadam takie bzdury. Przecież mnie znasz… - urwała i zerknęła na niego niepewnie. – Gniewasz się jeszcze? – Z początku nie wiedział, o co właściwie pyta. Ale w końcu olśniło go, że jej chodzi o powód, dla którego od sześciu lat on, ona i Święty są śmiertelnie pokłóceni i odparł:
- Tak jak on i tak jak ty. Nic się chyba nie zmieniło.
- Szkoda – mruknęła Kostka posępnie i przez jedną, krótką chwilę Naleśnik przypomniał sobie jak bardzo ją kiedyś lubił. – Pójdę już, a ty lepiej pilnuj tej swojej ślicznej suni, Adamo. – Tylko ona tak go nazywała. Poczuł w gardle znienawidzoną gulę, a w żołądku, wszystkie wnętrzności zawiązały się w supeł. – Cześć!
Kostka miała teraz krótkie włosy w kolorze zeschłych liści. Kiedyś nosiła warkocze do pasa, za które ciągnął razem ze Świętym, każdy w inną stronę, dopóki nie zaczęła piszczeć ze złości. Jej oczy miały łagodny, czekoladowy kolor, ale teraz kryła je za szkłami okularów w ciemnej oprawce. Kiedyś byli równego wzrostu, teraz sięgała mu do ucha i musiała naprawdę mocno zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Kiedyś nosiła spódniczki w kratkę, teraz głównie spodnie, a najlepiej dżinsy, albo bojówki. Kiedyś całowała go na pożegnanie w policzek, teraz pomachała tylko ręką uzbrojoną w kastet z czterech pierścionków. Bardzo wiele się zmieniło, ale najwięcej w środku, w ich sercach.
- Cześć, Kostka – szepnął i skinął głową na rozradowaną Pusię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz