czwartek, 27 października 2011

Święty Naleśnik i Paszcza - Rozdział pierwszy cz. II

Lekcja skończyła się zadziwiająco szybko. Naleśnik nie zdążył nawet porządnie się otrząsnąć, gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę. Wstał wtedy powoli ze swojego miejsca i zaczął ładować wszystkie książki i kartki do torby.
- To pożyczysz mi ten zeszyt? – zapytała Paszcza, wyrywając go z zamyślenia tak gwałtownie, że aż podskoczył.
- Jasne masz – wyrzucił z siebie i wepchnął jej zeszyt do rąk, jakby była rabusiem dzierżącym w ręce rewolwer i mierzącym mu w pierś.
- Postaram się go oddać jutro, ale nie wiem czy zdążę przepisać. Jest tego całkiem sporo – stwierdziła, kartkując poprzednie lekcje.
- Przepisz tylko te na czarno – wychrypiał Naleśnik nieśmiało – reszta jest dla chętnych.
- Naprawdę? – zapytała, zerkając na niego z niekłamanym podziwem. – Lubisz chyba matmę, co?
- Tak, bardzo – powiedział szybko, czując, że zaraz utraci umiejętność mówienia.
- Fascynujące, jeszcze nie znałam nikogo, kto by z taką pasją oddawał się liczeniu. – Jej uśmiech ozłacał mu serce, a pochwały wznosiły go ponad chmury. – Teraz mamy historię, tak? – zapytała, gdy wyszli już z klasy.
No tak, to było zbyt piękne, by mogło trwać więcej niż jedną lekcję. Teraz polegnę i ośmieszę się w jej oczach. Życie jest jednak podłe.
- Tak.
- Wiesz gdzie jest sala numer dziesięć? W ogóle nie łapię tej numeracji, piątka jest zaraz obok dwudziestki… Jakieś to dziwne.
- Chodź ze mną. – Rozległ się zimny, metaliczny głos Świętego. – Ta łamaga potknie się dziesięć razy i na pewno zgubi drogę. A ja chętnie cię zaprowadzę. – Święty miał minę pioniera, który właśnie postawił nogę na ziemi Nowego Świata. Paszcza obrzuciła go uważnym spojrzeniem wyblakłych oczu.
- To chodźmy we trójkę – postanowiła w końcu. Święty zaśmiał się krótko i nerwowo, rzucił Naleśnikowi kolejne mordercze spojrzenie i wysunął ku Paszczy silne ramię. Dziewczyna była wyraźnie mile zaskoczona. Ujęła go za łokieć i pozwoliła się poprowadzić, skinąwszy jeszcze w przelocie na Naleśnika. Ten jednak stał wciąż w miejscu i próbował zdusić ochotę, by wyskoczyć przez okno.


Sala historyczna wyglądała jak połączenie rupieciarni z wystawą obrazów. Nie dość, że jakiś maniakalny entuzjasta wszelkiej maści map, stojaków, rozpadających się książek, starych szaf i potwornych, wypchanych zwierzątek porozstawiał swoje ulubione eksponaty w niemal każdym kącie. Nie dość, że jakiś znawca sztuki ze skrzywioną psychiką, porozwieszał na każdej ścianie odpychające i szkaradne malowidła, które w założeniu miały przedstawiać królów Polski. To na dokładkę, historii uczył ktoś, kogo powinno się trzymać przynajmniej w dziesięciokilometrowym oddaleniu od nastolatków. Był to człowiek posępny i zrzędliwy. Wyglądał na lat około dwieście, choć zapewne miał nieco mniej. Na głowie nie posiadał nawet jednego włosa. Jego wielkie, wyłupiaste oczyska wodziły zawsze po twarzach uczniów z niemym oskarżeniem. Stwór, jak zwykli go nazywać jego podopieczni, zawsze wiedział kto jest winny jakiejś szkolnej zbrodni. Wystarczyło, że przeszył nieszczęśnika wzrokiem i już wszystko było jasne. Stwór był wysoki i kościsty. Ubierał się jak dziwak, w przyciasne sweterki w gwiazdki albo kotki i wełniane spodnie z dziurawymi kieszeniami. Stąd też ciągle gubił różne rzeczy, a najczęściej klucze do swojej klasy.
W każdej klasie Stwór wynajdywał sobie ofiarę. Ofiara musiała spełniać przynajmniej trzy warunki. Po pierwsze primo, nie powinna cieszyć się zbytnią popularnością w szkole. Po drugie primo, powinna przedstawiać sobą obraz żałosny i wołający o pomstę do nieba, jeśli chodzi o wiedzę historyczną. Po trzecie primo, nie powinna umieć pyskować i bronić własnej osoby. Zgadnijcie, kogo wybrał sobie za ofiarę w klasie pierwszej D?


Naleśnik przycupnął cichutko w samym rogu sali, w ławce najbardziej oddalonej od biurka nauczycielskiego, i udawał, że w ogóle go tam nie ma. Dzisiejszego dnia szczególnie mu zależało na tym, by Stwór go nie dostrzegł swoim sokolim wzrokiem. Skurczył się w sobie, podkulił nogi i wstrzymał oddech. Czuł na sobie zaskoczone spojrzenie Paszczy, która siedziała z jasnowłosą Kostką kilka ławek dalej. Święty za to szczerzył się jak wariat i wciąż potrząsał głową, jakby przytakiwał myślom Naleśnika. A Naleśnik myślał: ‘Zapyta mnie... Zapyta mnie... Zapyta mnie...
Stwór podciągnął spodnie i zasiadł w swoim obrotowym krześle. Zmarszczył gołe czoło i omiótł spojrzeniem pierwsze ławki. Wydawał się dość zadowolony na pierwszy rzut oka. ‘Może nie będzie tak źle’ pomyślał Naleśnik z nadzieją. ‘W końcu nie tylko ja jestem w tej klasie.’ Zacisnął palce na ołówku tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Nagle zrobiło mu się strasznie gorąco.
Stwór otworzył właśnie dziennik i nieco przydługim paznokciem wodził po liście uczniów, czytając kolejne nazwiska. Gdy doszedł do D, Naleśnik zaczął panikować.
- Domański Adam!
- ...Obecny...
- Słucham?!
- ...Obecny...
- Domański wstań i odpowiedz głośno i wyraźnie, jak normalny człowiek! Co się tak czaisz w tym rogu! Przecież ja cię doskonale widzę! Wstawaj! – Chrapy nosa Stwora zadrgały dziko, a z oczu posypały się skry. Naleśnik jęknął i podniósł się powoli z miejsca.
- Domański Adam! – powtórzył Stwór wściekle.
- ...Obecny... – wyjąkał Naleśnik przez ściśnięte gardło.
- I znowu mamroczesz! Jesteś czy cię nie ma?! Bo wpiszę ci nieobecność, a wiesz jak to się kończy! – Zazwyczaj każdą nieobecność na lekcjach Stwora (nawet tę usprawiedliwioną) trzeba było odpracować w jego ogródku, co nie należało do przyjemności. Nie było też zgodne z prawem, ale kto by się przejmował takimi rzeczami? Nauczyciele to przecież czwarta władza.
- Obecny! – wykrzyknął Naleśnik, łkając prawie.
- Do odpowiedzi! – wrzasnął od razu Stwór. – Główne Greckie krainy! – Naleśnik spuścił głowę na pierś i nerwowo obracał ołówek w ręku, milcząc, jakby ktoś rzucił na niego zły urok. – Co to jest cywilizacja kreteńska?! – Naleśnik nadal milczał cierpiąc w duchu prawdziwe katusze. „Jak dla niego, to chyba kretyńska” szepnął ktoś znajomym głosem i po klasie rozniósł się zduszony chichot. – Achajowie! Co to takiego?! – Milczenie ze strony pytanego, wściekłość ze strony pytającego, rozbawienie ze strony słuchaczy. – Noc Dorycka?! To może chociaż wiesz co to jest miasto-państwo?! – Żyła na czole Stwora zaczęła pulsować. – Siadaj! Pała! To już druga w tym roku Domański! Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie uda ci się przebrnąć przez pierwszą klasę!
Naleśnik opadł na krzesło czerwony na twarzy, szyi, uszach, a nawet na rękach. Ale tym razem nie tylko ze wstydu. Zrodziło się w nim pewne specyficzne uczucie, którego nie czuł jeszcze nigdy dotąd. Wściekłość. Był po prostu wściekły. Na Stwora, na siebie, na Świętego i na Paszczę. Ogółem na cały, wstrętny i obmierzły świat, w którym nie był niczym więcej jak tylko głupkiem i łamagą.


Frustracjo! O Boska frustracjo! Jak ty potrafisz zmieniać oblicze człowieka! Naleśnik z rozmachem zatrzasnął drzwiczki od swojej szafki, a potem, dla wzmocnienia efektu, grzmotnął w nie zaciśniętą pięścią. Uczniowie obecni przy tym zdarzeniu zerknęli niepewnie w jego stronę, po czym jak najszybciej ulotnili się z szatni. Naleśnik tymczasem skakał sobie radośnie w kółko, machając bolącą i szybko puchnącą ręką. Nieszczęsna frustracja zaczęła mu się już wylewać uszami. Przymknął oczy i poczuł się bardzo nieszczęśliwy i samotny.
- Co jest młody? – W takich właśnie momentach rodzina powinna być wsparciem i otuchą dla udręczonej duszy, ale Naleśnik jako osoba nieracjonalna, uznał pytanie Pysi za szyderstwo.
- Ty też będziesz się ze mnie naśmiewać? – zapytał buntowniczo, patrząc siostrze prosto w oczy. Przypomniał sobie jak potwornie się czuł jeszcze kilka minut temu, gdy klasa pierwsza D wyszła z sali. Wszyscy patrzyli na niego z szyderstwem w oczach i chichotali cicho za jego plecami. Nawet Paszcza wymieniła jakieś uwagi z Kostką, patrząc w jego stronę! Postanowił więc wyładować się na Pysi:
- Dość mam już was wszystkich! Naśmiewacie się ze mnie jakbym był jakimś idiotą, który w ogóle nie rozumie co się do niego mówi! Czy ja wyglądam jak kukła w jakimś kretyńskim przedstawieniu lalkowym?
- No wiesz… - przerwała mu łagodnie Pysia – ja mogę z tobą porozmawiać o teatrze, ale to raczej nie moja dziedzina. – Uśmiechnęła się półgębkiem, poprawiając czarną chustkę z czaszką, która zdobiła jej okrągły czerep.
- Naśmiewasz się ze mnie! – szedł w zaparte Naleśnik.
- Braciszku, błagam cię. Zastanów się co ty w ogóle mówisz. Zapytałam tylko, czy coś jest nie tak skoro nagle wszyscy uciekli z szatni i zostałeś tu całkiem sam. Martwię się o ciebie. – W jej oczach dojrzał troskę i zrobiło mu się od tego niedobrze.
- Niepotrzebnie.
- Jeśli to znowu Święty, to ja mogę poprosić…
- Nie – uciął stanowczo, bo już wiedział do czego dąży. Pysia miała wielu dziwnych znajomych, którzy mogli z łatwością zmieszać Bandę Świętego z błotem. Ale Naleśnik miał swoją dumę i chciał załatwić wszystko własnoręcznie… albo jak kto woli własnonożnie.
- Dobra, nie nalegam. Ale to by ci bardzo ułatwiło życie.
- Jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz